


Ryba po filipińsku to po prostu ryba smażona ze słodkim sosem. Na Filipinach jako archipelagu dominują ryby i owoce morza. Z uwagi na obecność wody są łatwo dostępne, tanie i świeże. Jako że leżą blisko równika, to jest tam mnóstwo gatunków wodnych stworzeń. Dlatego nie należy się skupiać na konkretnym gatunku ryby. Po prostu ma być z morza, a nie ze stawu.
W klimacie tropikalnym pszenica nie radzi sobie zbyt dobrze. Dlatego ryba jest smażona w mące z tapioki a nie w zbożowej. Zasadniczo nie ma w niej nic niezwykłego. To sos jest wyjątkowy i w Europie raczej nikt by go nie zestawił z morskimi stworami. Robi się go smażąc słodkie owoce. Może to być banan, mango, czy ananas. Te dwa pierwsze wymagają dodania czegoś kwaśnego – soku z limonki. No i oczywiście przyprawy: sos sojowy, czosnek, trawa cytrynowa, chilli i cukier. Czasami można spotkać wersję wzbogaconą o słodką paprykę, marchewkę i cebulę. Sos jest zagęszczany mąką z tapioki. Owoce nie rozpadają się całkowicie i mogą być podane w całości, ale czasami cały sos jest zmiksowany na gładko. Ryba po filipińsku to nie jest przepis na konkretne danie. To jest styl gotowania. To kierunek.

Ryba po filipińsku lub też krewetki na pewno posmakują każdemu fanowi kuchni azjatyckiej. Połączenie słonej ryby i słodkiego sosu owocowego jest wspaniałe, chodź trudne do wyobrażenia z perspektywy polskiej kuchni. Na pewno najważniejsze jest, aby składniki były świeże. A nad morzem to raczej pewne.
Teraz już wiem jak to smakuje.